Zwierzyniec KTOZ

Kiedy ostatnio przyszła do nas faktura z jednej z krakowskich lecznic opiewająca na kwotę ponad 18 tysięcy złotych, chwyciliśmy się za głowę. No bo jak to? Skąd taka kwota?

Zabójczej fakturze towarzyszyło jednak prawie siedemdziesiąt kart wizyt i leczenia. Kiedy zaczęliśmy przyglądać im się po kolei, przypominając sobie przypadki i imiona kolejnych zwierząt, które trafiły do nas i którym trzeba było udzielić pomocy medycznej, wykonać podstawowe testy czy badania, okazało się, że nie da się zaprzeczyć – te wszystkie zwierzaki są i były nasze – nie wyprzemy się ich nawet gdybyśmy chcieli (a nie chcemy 😉 ).
Te wszystkie zwierzaki trafiły do nas przyniesione na rękach swoich właścicieli (teraz już byłych), niektóre chore, inne znowu… „bo nie mogę ich już dłużej mieć”, te znalezione, tym matkę zabiło auto, te matka ponoć porzuciła. Niektóre zwierzęta znienacka zaczęły emitować zabójcze alergeny… Powody można by pewnie było mnożyć w nieskończoność.

W przeciągu miesiąca, przez nasze ręce przewinęło się kilkadziesiąt zwierząt. Koty w prawie pełnym spektrum wiekowym – od kilkunastodniowych, poprzez kilkunastotygodniowe, poprzez młodego straszliwie schorowanego kocura, po kicię godną miana antenatki. Pies –stareńki jak świat, przerażony szczenior, króliki do wyboru do koloru (również w kwestii charakterów i charakterków), świnki morskie, szczurki, koszatniczki…Gdyby wszystkie zostały u nas moglibyśmy się poczuć jak Noe, któremu się coś (nomen omen 😉 ) pokićkało i postanowił się nie ograniczać do jednej pary z każdego gatunku.

Szczęśliwie – większości tych stworzeń i stworzonek udało się znaleźć domy, choć niektóre z nich ze względu na leczenie musiały na niego trochę poczekać – część w lecznicy „na szpitaliku” z opieką całodobową, część pod opieką pracowników biura i inspektorów.

Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim, którzy adoptowali od nas zwierzęta, zaprzyjaźnionym fundacjom, które przejęły część zwierząt pod swoje skrzydła, domom tymczasowym – szczególnie temu, który opiekuje się 19-letnią kocią staruszką.

Ta faktura grozy, którą przeglądaliśmy wszyscy dopasowując imiona z kart leczenia do konkretnych zwierzaków, to zaledwie wierzchołek góry lodowej – wszak dotyczy tylko stworzeń, które trafiły do jednej lecznicy, specjalizującej się w gryzoniach, no i mającej możliwość hospitalizacji większych zwierząt, a czasem bez hospitalizacji się po prostu nie da. A przecież korzystamy też z usług innych gabinetów, opłacamy kastracje zwierząt od nas adoptowanych, płacimy za podstawowe badania i szczepienia… Jeżeli zaledwie jedna faktura z jednego miejsca opiewa na ponad 18 tysięcy złotych, to nie będziemy w stanie pomagać zbyt długo, zwłaszcza przy galopujących w górę wiście szaleńczym tempie, wszystkich innych kosztach. Dlatego bardzo prosimy o pomoc i udział w zbiórce. Nie chcemy zamykać okna życia ani przymykać go do rozmiarów ciasnej szczeliny, ale na dłuższą metę po prostu nie damy rady…

Prosimy również o adopcje.

I prosimy o uważny namysł i świadome przygarnianie zwierząt; podejrzewamy, że większość świnek, królików, koszatniczek i innych maleńkich stworzonek została wzięta/kupiona bez żadnej refleksji, uświadomienia sobie, że to nie tylko urocze słodziaki do zachwycania się i głaskania, ale że to też odpowiedzialność i obowiązek, że trzeba je odpowiednio karmić, dbać o ich zdrowie, pomyśleć o tym jak będzie wyglądał ich los w czasie wakacji… Że to istoty, którym DAJE SIĘ DOM, a nie zabawki, które bierze się dla uciechy swojej lub dzieci, i które się oddaje, gdy zaczynają sprawiać kłopoty lub się zwyczajnie znudzą.