Ten post będzie o okrucieństwie, ale nie takim, jakie najczęściej wyobrażamy sobie słysząc to słowo – nie będzie o biciu, wyrzucaniu z auta, głodzeniu, porzucaniu w lesie… nie będzie przekleństw, zwierzaków wyrzuconych na śmietnik, zamarzniętego na łańcuchu psa…. Ale będzie o czymś równie złym – o obojętności ukrytej za fasadą rzekomej troski, o przekonaniu, że starego zwierzęcia nie ma sensu leczyć, bo przecież jest stary.
Pandemia zaczyna powolutku poluzowywać pęta, a do nas dociera alarmujące zgłoszenie – pies z ogromnym guzem, w Krakowie. Jedziemy, od razu, bo takie interwencje ogarniamy najszybciej jak się da – wszak cierpi zwierzak.
Jedziemy na miłą spokojną uliczkę na obrzeżach Krakowa, wiosna w pełni szaleństwa, pachnie bez – tylko maski na twarzach ludzi boleśnie przypominają o tym, że świat się zmienił…
Dojeżdżamy, wysiadamy i chwilę po tym pojawia się pies. Miałbym ochotę napisać: podbiega, ale trudno jest – będąc niemłodym zwierzakiem wielkości beagle’a – podbiec, kiedy pomiędzy tylnymi łapami pałęta nam się guz wielkości średniego arbuza. Dorodnego arbuza: guz waży z pewnością kilka kilogramów, jest tak duży, że biedne psisko prawie szoruje nim o ziemię, – a nie jest to jamniczy niskopodłogowiec. Chwilę później na podwórku pojawia się kobieta w średnim (?) wieku. Tak, jest właścicielką psa, do weterynarza z nim chodzi, ostatnio była dwa lata temu. Że pies ma guza? A co? Ma go uśpić? Pani nie była z psem u lekarza od dwóch lat, ale – rzekomo – konsultowała guza z weterynarzem…. na podstawie zdjęć. Nie wierzymy, by jakikolwiek lekarz uznał (obejrzawszy zdjęcia!), że psa należy pozostawić bez pomocy. Sprawdzić tej hipotetycznej konsultacji weterynaryjnej nie jesteśmy w stanie, bo właścicielka nie potrafi nam podać informacji, kto miałby jej udzielić.
Informujemy, że pozostawienie psa z takim guzem bez pomocy lekarskiej jest znęcaniem się. Pani jest baaardzo zdziwiona, słyszymy, że przecież psa nie bije, a zatem: nie znęca się. Pies ma dobrze, chodzi sobie swobodnie po podwórku, mieszka w domu… czegóż chcemy?
Już wiemy, że psa zostawić w tym domu nie można. Wzywamy na miejsce policję. Prawie równo z patrolem podjeżdża mężczyzna. Dołącza do właścicielki – nie wiemy kim jest, ale sprawia wrażenie albo członka rodziny albo naprawdę bliskiego znajomego – w dalszym ciągu tej opowieści będziemy go – dla ułatwienia – nazywać TM (Tajemniczy Mężczyzna). Kobieta już nie chce z nami rozmawiać, policjantów i TM zaprasza do wnętrza domu, my natomiast mamy czekać za ogrodzeniem. Po chwili policjant prosi do środka jednego z nas, żeby wytłumaczyć kobiecie o co chodzi – pani nadal nie rozumie, że znęca się nad własnym psem – przecież go nie bije! Słyszymy, że mimo to jest gotowa zaraz natychmiast pojechać z psem do lekarza. Gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej twierdziła, że psu się nic nie dzieje, gdyby nie fakt, że pies nie ma nawet aktualnych szczepień przeciwko wściekliźnie – moglibyśmy się nad takim rozwiązaniem zastanowić. Ale w takich okolicznościach – trudno nam uwierzyć, że pies rzeczywiście do lekarza trafi.
Po długich pertraktacjach TM oświadcza, że właścicielka nie chce kłopotów i zgadza się na zabranie psa. Zapytani o to, gdzie pies trafi informujemy, że pies zostanie zawieziony do schroniska, a tam zajmą się nim lekarze.
Nie zdążyliśmy nawet dojechać na Rybną kiedy w biurze na Floriańskiej rozdzwonił się telefon – TM domagał się natychmiastowej informacji o stanie psa i rokowaniach lekarzy. Szkoda, że stan psa nikogo nie interesował przez długie miesiące, a może i lata.
Zaręczam – żadna to przyjemność odbieranie psa z miejsca, w którym zapewne spędził całe życie, żadna to przyjemność skazywanie psiej staruszki na pobyt w schronisku…Zawsze w takich sytuacjach wolelibyśmy pomóc opiekunom finansowo albo organizacyjnie – jeśli finansowe są powody nieleczenia zwierzaka. Ale w przypadku tego psa nie o finanse chodziło – właścicielka po prostu nie widziała sensu leczenia starego psa.
Tydzień później okazuje się, że właścicielka psa oczekuje, że… wyleczymy psa w schronisku i wyleczonego oddamy.… I – co istotne – nie narobimy pani kłopotów. Ręce nam opadły i uświadomiliśmy sobie, że niektórzy nigdy chyba nie zrozumieją, że choremu zwierzęciu należy pomóc, bo jak każde żywe stworzenie odczuwa ból.