Z cyklu „Z pamiętnika inspektora”

Z pamiętnika inspektora.
Relacjonuje inspektor Adam.
Informacje są alarmujące – pies w złym stanie, z krwawiącym guzem, na łańcuchu; właściciel nic z tym nie robi. Nie ma na co czekać, jedziemy.
Docieramy na miejsce i utykamy przed bramą. Właściciel psa nie chce nas wpuścić – bo przecież „były już u niego interwencje! Niedawno były! Ktoś się wyraźnie uwziął na człowieka, którego jedyną winą jest to, że mieszka w domu na skraju wsi i pragnie mieć święty spokój!”. Święty dosłownie i w przenośni, pan bowiem deklaruje, że są dla niego pewne – religijne i tradycyjne – wartości, które wyznaje i którym pozostaje wierny. Pan jest inteligentny i elokwentny, wykazuje się erudycją i wiedzą – doprawdy chętnie oddalibyśmy się przyjemności konwersacji gdyby nie świadomość, że na posesji tego światłego człowieka mieszka prawdopodobnie cierpiący pies… Którego MUSIMY zobaczyć.
Tymczasem zdaniem właściciela psu nie dzieje się żadna krzywda, lada dzień zostanie zabrany do weterynarza (!), a pan gotów jest nawet przysłać nam mailem zaświadczenie o tej wizycie… Która – jak pan sądzi – okaże się niepotrzebna, bo przecież pies ma się naprawdę dobrze. Pies jest też rasowym polskim owczarkiem nizinnym, który ma jakieś osiem lat i nigdy nic się z nim nie działo – jest to niewątpliwa zasługa znakomitych warunków, w jakich przebywa i troskliwej opieki, którą zapewniają mu wszak opiekunowie. Mimo tych elokwentnych wynurzeń i potoczystych opowieści – nadal upieramy się, że chcemy zobaczyć psa. Nie ma wyjścia – wzywamy asystę policji. Dopiero wtedy właściciel odpuszcza. Odpuszcza i wpuszcza – bylebyśmy tylko odwołali policję i nie robili wstydu przed sąsiadami…
Kiedy nareszcie dostępujemy zaszczytu obejrzenia psa… przestaje nas dziwić niechęć właściciela do pokazywania go światu. Widzimy bowiem żywy kłąb dredów, kłąb sztywny i osadzony na czterech łapach, z jednej strony zakończony pyskiem. Pysk jest sympatyczny i uśmiechnięty, pies lubi ludzi, ale jego zapach prawdopodobnie nie przysparza mu przyjaciół ( Spod skorupy dredów prześwituje sporych rozmiarów krwawiący ropień – gołym okiem widać, że problem trwa dłużej niż kilka dni. I że pomocy medycznej zwierzak nie otrzymał żadnej. Psisko przypięte jest na łańcuchu, a na szyi ma obróconą kolcami do góry kolczatkę – obroża ponoć właśnie się rozerwała, a coś psu na szyję trzeba było przecież założyć. Prosimy właściciela o pokazanie zaświadczenia o szczepieniu przeciwko wściekliźnie, ale – co za niespodzianka! – akurat nie ma go pod ręką. …
Już wiemy, że nie ruszymy się stąd bez Julka. Nic dobrego w tym domostwie – ostoi tradycyjnych i religijnych wartości – psa nie czeka, Julek jest dramatycznie zaniedbany i utrzymywany w stanie nieleczonej choroby. Odwołaną wcześniej policję wzywamy jeszcze raz – tym razem do asysty przy interwencyjnym odbiorze psa. Okazuje się jednak, że właściciel gotów jest podpisać zrzeczenie – nie jest wszak wstydem skrajnie zaniedbać istotę słabszą i zależną, ale wizyta policji w domu to jest obciach potężny i infamia totalna. Zabieramy Julka, a pan oświadcza nam, że jak tylko sprawa z psem się skończy (???? Co znaczyć ma chyba: „jak go już wyleczycie, skoro się upieracie”) to pojawi się u nas w biurze, żeby go adoptować. I wtedy zajmie się nim jak należy, howgh.
Po przyjeździe do schroniska Julek ważył 30 kg. Zaraz potem pozbawiono go skorupy z dredów (z bogatą zawartością, został w niej znaleziony nawet kawałek siatki budowlanej!) i umyto. Po tych operacjach Julka ponownie zważono – zostały już tylko 24 kg. Minus 6 kg w dwie godziny – niezły wynik, prawda?
Julek po spektakularnym odzyskaniu linii i swobody ruchów (której go pozbawiono dwoma sposobami – łańcuchem i skorupą dredów i brudu ) nabrał młodzieńczego wigoru i czasem zachowuje się wręcz jak szczeniak. Biega, skacze, penetruje okolicę i gotów jest na wiele, by spacer trwał jak najdłużej.
Mamy nadzieję, że znajdzie się dla niego dobry dom, a z właścicielem będziemy rozmawiać za pośrednictwem naszego prawnika.