Z Pamiętnika Inspektora

Z cyklu: „Z pamiętnika inspektora” – relacjonuje inspektor Adam.

Akcja tej psiej opowieści zaczyna się w listopadzie 2019 roku.
Wtedy właśnie do schroniska trafia psie dziecko, sierotka o czekoladowej krótkiej sierści z białymi znaczeniami.
Uroda psiaka oczarowuje przyjmujące go w schronisku dziewczyny i maluch dostaje przepiękne imię – Ulisses. Okazało się, niestety, prorocze.
Niedługo po przyjęciu wydaje się, że chłopak ma szczęście – znajduje się człowiek, który – wydaje się – otwiera dla niego serce i zabiera szczeniaka do domu. Szczeniaki staramy się wydawać do domów najszybciej, jak można. Chodzi o to, żeby nie dorastały w schronisku, żeby jak najszybciej uczyły się świata bez poczucia odrzucenia (tak – wierzymy i wiemy, że zwierzęta czują i że „czym skorupka za młodu…”), żeby jak najszybciej miały możliwie dobre życie.
Mamy zawsze nadzieję, że adoptujący psie dziecko to odpowiedzialni i dobrzy ludzie, którzy wiedzą, że rozszalały własnym dzieciństwem młodziak będzie w domu robił zadymę, że trzeba go będzie wielu rzeczy nauczyć, że trzeba będzie mieć dużo miłości, cierpliwości i siły.
Człowiek, który bierze pod opiekę szczeniaka powinien być osobą odpowiedzialną, musi mieć dużo wyobraźni i pokłady akceptacji.
Każdy, kto adoptuje psa z naszego schroniska podpisuje umowę adopcyjną, w której zobowiązuje się – między innymi – do poinformowania schroniska o ewentualnej zmianie miejsca zamieszkania pupila, do zapewnienia psu odpowiednich warunków bytowych, do tego, że zwierzak nie będzie przebywał w sposób stały na uwięzi – czytaj: nikt nie przypnie go na łańcuch.
W przypadku szczeniaków – jest też obowiązek kastracji zwierzaka, kiedy już przyjdzie na to czas (bezpłatnie można ją zrobić w schronisku – jest „w pakiecie” ze zwierzakiem).
Ulisses trafia więc do mieszkania w Krakowie, do inteligentnej, wykształconej osoby – wierzymy, że taki ktoś ma wyobraźnię i serce. Wszystko wydaje się być w porządku do momentu, kiedy pies osiągnąwszy odpowiedni wiek trafia do schroniskowego gabinetu na kastrację.
Zaniepokojenie lekarzy wzbudza fakt, że psi młodzieniec zadziwiająco śmierdzi – w jakim domu ktoś wytrzymuje takiego brudasa? Dziwnie wielkie jest też kolucho na obroży Ulissesa – wygląda jakby ktoś go przypinał na łańcuch.
Jedziemy zatem na kontrolę poadopcyjną pod zadeklarowany na umowie krakowski adres, tam dowiadujemy się, że szczeniak okazał się nieco kłopotliwy: robił w domu bałagan, niszczył panele i – gdy zostawał sam w domu – poszczekiwał i czasem skamlał.
Właściciel był zaskoczony – wszak szczeniaki znane są z tego, że zostawione same spokojnie oddają się lekturze ulubionych bajek, budowaniem wież z klocków oraz układaniem puzzli, kiedy zaś się zmęczą tymi rozrywkami – grzecznie układają się na swoim posłanku i śpiąc czekają na swoją rodzinę. Ulisses o tym wszystkim nie wiedział, oblał egzaminy i zwyczajnie się nie sprawdził jako porządny pies.
Właściciel uspokoił nas od razu: nie musimy się martwić, albowiem zwierzakowi jest teraz lepiej, trafił pod opiekę matki (właściciela, rzecz jasna, nie swojej własnej 😉 ), tyle że matka mieszka na wsi w województwie świętokrzyskim – taki tam drobiazg, ale zaraz się przepisze umowę adopcyjną.
Doprawdy – nie ma powodu do niepokoju.
Nas jednak niepokój nie opuszcza.
Przerabialiśmy już historię szczeniaka oddanego przez młodziutką rodzinę do domu na wsi – tamten wylądował na łańcuchu bo gonił kury a za budę służył mu stary fotel na podwórku.
Jedziemy więc, musimy ten nowy, fajny dom Ulissesa zobaczyć na własne oczy.
Dojeżdżamy do świętokrzyskiej wsi, znajdujemy posesję i słyszymy tajemnicze pyknięcia i ciche trzaski.
Taaaak, to – jak bańki mydlane – dematerializują się nasze nadzieje i złudzenia.
Już od bramy widzimy przykutego łańcuchem psa wyglądającego jak doroślejsza wersja naszego wyadoptowanego malucha.
Z domu wychodzi starsza kobieta i potwierdza, że to stworzonko na uwięzi to nasz Ulisses, w nowym „domu” nazywany Ulim.
Pies jest bardzo fajny i miał bardzo dobrze, ale – niewdzięcznik jeden! – polował na kury.
Za tę zbrodnię w tajnym procesie skazano go na dożywocie na łańcuchu, który nie miał nawet dwóch metrów długości.
Dostał też budę (z odzysku, ale dostał!) – „schronienie” z cieniutkich desek obłożonych cieniutkimi plasterkami sidingu, przepięknie wyścieloną słomą, którą pies troszeczkę z budy powywlekał i która bardzo pięknie komponowała się ze starymi psimi odchodami zalegającymi dookoła….
Ulisses nie wyglądał źle – zmężniał i pomimo nauki życia na łańcuchu, z którego (ponoć) co wieczór był spuszczany okazał się przyjaznym psem, który odpięty z uwięzi nie uciekł gdzie pieprz rośnie tylko zaczął się z nami serdecznie witać – taki mały plus dla opiekunki psa – że nie zdemolowała zwierzakowi psychiki.
No cóż – nie takie życie chcieliśmy Ci podarować, piesku.
Zgarniamy psiaka do auta, wysłuchując utyskiwań, że przecież nawet o kastrację zadbano, w taką mgłę trzeba było jechać do Krakowa!
Że przecież pies miał bardzo dobrze, a na na łańcuchu nie wisiał cały czas – kiedy kury szły spać piesek mógł sobie pobiegać, że przecież budę miał, a jak było minus kilkanaście to nawet do komórki był wpuszczany jak panisko, że przecież w schronisku psy wcale nie mają lepiej!
Pani jeszcze dopytuje, czy będziemy robić kłopoty jej – wielokrotnie dorosłemu – dziecku, które psa adoptowało i któremu niewdzięczny pies gryzł panele, nie sposób więc było w mieszkaniu go trzymać… A na wsi wszak pies być musi.
Ulisses wraca z nami do schroniska. A nam się chce płakać – że kolejne psie dziecko na skutek kompletnego braku wyobraźni i kompletnego braku serca osoby adoptującej swoje dzieciństwo spędziło na łańcuchu.
Mamy nadzieję, że odyseja dobiega końca. Że teraz od Itaki dzieli Ulissesa tylko krok.
To młody, radosny i śliczny pies, całe życie przed nim – ustawiacie się już po niego w kolejce…?