Z pamiętnika inspektora

Z cyklu „Z pamiętnika inspektora” – relacjonuje inspektor Adam.
Wiecie, co robi Mikołaj w maju…?
W grudniu – wiadomo – przynosi prezenty grzecznym dzieciom.
W styczniu – coś tam jeszcze roznosi, zagląda do tych mniej grzecznych i mniej młodych. Wyciąga z głębin worka ostatnie, zapomniane podarki.
W lutym – konserwacja sań, renifery skubią chrobotek w Laponii, a Brodaty relaksuje się w fińskich łaźniach.
W marcu prowadzi szkolenie dla Wielkanocnych Zajęcy, tu i ówdzie te miłe gryzonie kicają z prezentami.
W kwietniu Mikołaj robi lotne kontrole Uszatych, czasem wpadnie gdzieś na śniadanko wielkanocne, zostanie na obiad, potem go wyciągną na grilla do szwagra, jeszcze jakiś piknik na łące, potem trzeba to poodsypiać wszystko i już po kwietniu.
A w maju… w maju Mikołaj przychodzi do nas, do KTOZ. Z pełnym workiem, a jakże.
Wczoraj dostaliśmy od niego 15 kotów… Fajnie, prawda?
No i jeszcze musieliśmy po nie sami pojechać.
A było tak:
Początek standardowy – informacja o kilkunastu kotach trzymanych przez córkę w mieszkaniu należącym do matki – bez zgody właścicielki, o tym, że koty są głodne, a w mieszkaniu straszliwy brud. Przyjeżdżamy na miejsce i już od progu wita nas koci odorek, przeraźliwe miauczenie i odgłosy skakania na drzwi i na klamkę, na tym zaś tle ma miejsce regularna potyczka słowna matki i córki.
Dowiadujemy się, że koty przeważnie są zamknięte, że dostają do jedzenia wór ugotowanego makaronu zmieszany z puszką najtańszej, psiej karmy, że w kuwetach nie ma piasku ani żwirku, więc koty załatwiają się, gdzie popadnie, że wszystko jest tam straszliwie, przez te nieszczęśliwe zwierzaki, zdewastowane. Chcemy zobaczyć koty, ale…. matka twierdzi, że córka jej do kotów nie wpuszcza, córka zaś mówi, że koty są zadbane, ale matka ją nęka, zatem ona – w ramach protestu przeciw nękaniu – w życiu nam drzwi nie otworzy i kotów nie pokaże…Matka spodziewa się, że jako przedstawiciele organizacji prozwierzęcej, wejdziemy do kocich pomieszczeń z kopa – widziała wszak w telewizji, jak to się robi i tak właśnie działać powinniśmy. Bez policji się nie obejdzie.
Przybyli na miejsce funkcjonariusze informują, że skoro dom należy do matki – to ma ona prawo wejść także do części zajmowanej przez córkę i koty.
Tuż po tym – kobieta kopem godnym Chucka Norrisa otwiera drzwi. Fala zapachowa próbuje nas powalić na ziemię, ale nie dajemy się, wchodzimy. Koty przerażone, usiłują się ukryć przed tym straszliwym zamieszaniem, ale widzimy, że wszystkie są bardzo chude, a niektóre mają na skórze łyse placki. Pytamy, czy koty są leczone i okazuje się, że dziewczyna, owszem, była z jednym w grudniu u lekarza. Sprawdzamy – rzeczywiście tak było, ale co z pozostałymi..?
Dziewczyna mówi, że przez pandemię straciła dobrze płatną pracę, a za psi grosz pracować nie pójdzie. Jesteśmy nieźle wkurzeni – przed sobą widzimy stado kocich szkieletów, częściowo w dodatku wyłysiałych. I nie mamy wyboru, odebrać musimy wszystkie. Być może dziewczyna kocha te koty, ale miłość powinna umieć czasami powiedzieć „stop” bo inaczej przeradza się w patologię. Informujemy obecnych na miejscu policjantów i dziewczynę o tym, że odbieramy zwierzęta interwencyjnie.
Dziewczyna najpierw protestuje i domaga się wyjaśnień, potem jednak pomaga w zapakowaniu do transporterów 4 kotów. Więcej transporterów nie mamy przy sobie, wzywamy wsparcie z Krakowa i czekamy godzinę w tym straszliwym odorze pilnując kotów – tych czterech w przenoskach i jedenastu – luzem w domu – obawiamy się, żeby dziewczynie nie przyszło do głowy wypuszczenie ich na zewnątrz.
Próbujemy jeszcze rozmawiać z właścicielką, ale kiedy pojawia się temat zrzeczenia praw własności zwierząt (sprawy sądowe o przepadek potrafią się ciągnąć latami) dziewczyna otwiera drzwi na taras i wychodzi udając, że nie słyszała pytania.
Przynosi też kotom posiłek, talerz makaronu okraszonego psią karmą – koty rzucają się na jedzenie i nawet nie jedzą – żrą jak oszalałe, wszystkie jak jeden mąż zmieniają się w wygłodniałe bestie, wciągają ten skromny posiłek jak ambrozję. Ciągle czekamy na wsparcie, dziewczyna robi sobie kawę i zapala papierosa (pali je zresztą prawie cały czas) i wyłącza się kompletnie, ignorując jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu.
Przyglądamy się lokalowi, w którym mieszka razem z kotami – jest prawie pusty, stoi tylko kilka bardzo brudnych mebli, stara drewniana podłoga też lepi się od brudu; są tu, co prawda, trzy kuwety, ale puste, na drewnie zaś widać świeże i starsze zacieki od kociego moczu, a w kącie wala się jakaś w miarę świeża kupa, wskazująca na to, że jej twórca ma biegunkę. W całym lokalu znajduje jedna miska z wodą – na 15 kotów, koty więc są nie tylko głodne, ale muszą też być nieźle spragnione.
Te obserwacje potwierdzają tylko, że nasza decyzja o odbiorze, była jedyną możliwą i jedyną sensowną w tej sytuacji. Kiedy dociera kolega z resztą niezbędnych transporterów – dziewczyna pomaga jeszcze zapakować trzy koty, a potem się wyłącza i obraca do nas plecami, radzimy sobie więc sami.
Bo Mikołaj, ten skurczybyk, przycupnął sobie na uboczu i monitoruje nas z daleka. Chyba jest zbyt wrażliwy na te zapachy. To już wiecie, co robi Mikołaj w maju – z grubsza rzecz biorąc to samo co w grudniu – rozdaje prezenty. Tylko nie wiem, czy on nam przyniósł w prezencie mendel kotów czy kotom – przyniósł w darze szansę na lepsze życie.
Chyba jednak to drugie.
Ponieważ koty przyjechały z innej gminy – są całkowicie na naszym utrzymaniu, a to daje KOSZT DZIENNY PONAD 500 zł. Na tę kwotę składa się pobyt, leczenie i opieka weterynaryjna.
Dlatego bardzo prosimy Was o pomoc 🙏🏻
Każda złotówka jest na wagę złota.
Pomóc można wpłacając na nasze konto (z dopiskiem 15 kotów).
NR KONTA: 83 2030 0045 1110 0000 0390 3540
numer do wpłat zagranicznych
PPABPLPKXXX 83 2030 0045 1110 0000 0390 3540