Z pamiętnika Inspektora

Z pamiętnika inspektora relacjonują Joanna i Adam.

Cicha noc, święta noc….Malownicza droga, tu las oprószony szadzią, tam szeroki, śpiący w ciemności śnieżny przestwór, ówdzie z kolei – rozświetlone okienka domów…. A we wsi jeszcze skrajem drogi maszerują dzieci z latarenkami – pewnie na roraty. Sielsko i anielsko, trochę czarodziejsko. Moglibyśmy się zatopić w tej romantycznej atmosferze gdyby nie fotografia, którą dostaliśmy i która nijak nie chce się w tę wiejskość czarodziejską wkomponować. Zgłoszenie jest tak alarmujące, że jedziemy od razu. We wsi droga jasno oświetlona, w centrum skrzyżowanie, przy nim – potężna bryła kościoła. A „nasz” adres jest tuż obok. Dom jest ciemny, wygląda na to, że nikogo w nim nie zastaniemy. Jest schludny i zadbany. Przy drzwiach kręci się futrzaste kocisko, wygląda, jakby czekało, że ktoś je wpuści do środka. Rozglądamy się w poszukiwaniu psa, nawołujemy i pogwizdujemy – porządny pies przecież nam odpowie. Pies się jednak nie odzywa. Kot coś marudzi o wpuszczeniu do ciepłego domu, inne tematy go nie interesują, do znajomości z psem się nie przyznaje. Moglibyśmy wracać, ale nie daje nam spokoju zdjęcie, które dostaliśmy rano. Na zdjęciu był pies – kości obciągnięte skórą. Wzywamy na miejsce asystę policyjną i dopiero z funkcjonariuszami przeglądamy dokładniej posesję.

Znajdujemy znany nam z fotografii kojec, jest w nim nawet buda, ale psa nie widzimy. Dopiero w świetle latarki zauważamy w budzie oczy zwierzęcia, które nie ma już siły ani ochoty na jakiekolwiek ruchy… Kiedy podchodzimy bliżej i czułym zagadywaniem wabimy psa ten ukazuje się wreszcie w całym majestacie – nędzny to majestat, nieśmiały i potwornie wychudzony, jego nędzę potęguje tło – malownicza mozaika z tysiąca kup, niesprzątanych od bardzo bardzo dawna, starych naczyń, wiaderek, folii i nie wiadomo czego jeszcze. W zasadzie od śmietnika to miejsce różni tylko obecność psiego lokatora. Lokator jest młody i miał cholernego pecha, bo ten rzekomo najpiękniejszy czas spędził w nędzy i rozpaczy, czekając w tym brudzie na powolną śmierć z głodu.Kiedy idę do auta po smycz, pojawia się jakaś dziewczyna i pyta co się tutaj dzieje. Kiedy jej wyjaśniam i prowadzę do policjantów, dziewczyna mówi, że właściciel psa to ojciec jej dziecka, że znalazł się w szpitalu. A pies…? A była przekonana, że psa wziął ktoś z rodziny. Dowiadujemy się jeszcze, że pies ma na imię Maksiu i dziewczyna rozpływa się w ciemności jak sen jaki złoty. Kiedy wyprowadzamy Maksia z kojca, pies rzuca się na śnieg, zaczyna go zajadać, jakby od tysiąca lat nie miał nic w paszczy. Prawie ze łzami w oczach odciągamy go od tego cymesu, bojąc się, żeby nadmiar zimna nie zaszkodził zwierzakowi w tym stanie. Zabieramy jeszcze kota, choć twierdził – łajdak – że żadnego psa nie zna. Futrzak ma tak zaropiałe oczy, że zostawić go na tej pustej posesji nie możemy. I tak miał futrzak szczęście, że nie był nigdzie zamknięty, że coś tam sobie mógł upolować, wyżebrać albo ukraść – a wygląda na gościa, który nie ma ugruntowanego przekonania o słuszności siódmego przykazania.Wieziemy Maksia i Futrzastego Kociego Łajdaka do Krakowa. Mamy nadzieję, że to początek ich nowego, lepszego życia. Kilkadziesiąt centymetrów od kojca, w którym dogorywał pies znajdowała się starannie odśnieżona ścieżka prowadząca do remontowanego budynku – prace w nim trwały nawet wieczorem, podczas naszej interwencji. Człowiek, który odśnieżał tę ścieżkę, musiał kilka razy dziennie przechodzić koło tego kojca śmierci… Nie widział? Nie słyszał? Nie czuł?Nie chce nam się też wierzyć, że dziewczyna, która pojawiła się by sprawdzić, po co przyjechaliśmy – my i policja – nie wiedziała o psie, że nie zauważyła, że został sam zamknięty w klatce, z której mógł wyjść tylko na drugą stronę tęczy. Dlaczego tylko jedna – przypadkowa! – osoba zauważyła psa i jego tragedię? Maksiu nie wychudł do etapu szkieletora w tydzień. Jak to możliwe, ze nikt wcześniej nie zauważył, że w kojcu został pies? A może jednak zauważył, ale nie zrobił nic. Bo co? Bo tak wygodniej? Bo nie mój pies? Bo nie moja sprawa?Bardzo niewiele brakowało, żebyśmy z kojca wyciągali ciało zwierzęcia, które umarło z głodu – w środku europejskiego kraju, w centrum wsi, w cieniu kościelnej wieży, tuż przy ścieżce, którą codziennie ktoś przechodził, między ludźmi, tuż przed Bożym Narodzeniem. Cicha noc, święta noc…Rozglądajcie się wokół siebie.