Wracając z delegacji do Warszawy, z beztroskim poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, na środku autostrady zauważyłyśmy kota. Krew zmroziła nam się w żyłach, bo po obu stronach pasa zieleni, z zawrotną prędkością mknęły kawalkady aut – w dużej mierze tirów. Nawróciłyśmy jeszcze na najbliższym zjeździe, żeby upewnić się, że to co zauważyłyśmy na pewno nie było np. reklamówką. Nie chciałyśmy na darmo fatygować służb. I tak szczerze – miałyśmy nadzieję, że faktycznie będzie to po prostu reklamówka, a nie zwierzę w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Niestety… Kot. Nic dodać nic ująć. Zatrzymałyśmy się na najbliższej bocznej drodze i zawiadomiłyśmy służby, podając dokładną lokalizację kota. Pan na dyspozytorni zgłoszenie przyjął i obiecał działać. Zaznaczył jednocześnie, żeby absolutnie zwierzaka nie próbować łapać na własną rękę, nie zatrzymywać się na autostradzie i zostawić to odpowiednim służbom. Czekałyśmy więc, jednocześnie obserwując poczynania kota z bocznej drogi biegnącej równolegle do rzeczonej S7. Początkowo kociak grzecznie siedział, w pewnym momencie zaczął jednak przemieszczać się w stronę zjazdu na Szydłowiec. Starałyśmy się cały czas go obserwować.
Po pół godzinie zadzwoniłyśmy ponownie, podając aktualne dane na temat położenia kotka. Zapewniono nas kolejny raz, że sprawa została przyjęta i jest w toku. Dalsze czekanie, które niejednokrotnie przyprawiło nas o zawał serca na widok pędzących ciężarówek. Na szczęście wyglądało to tak, jakby kot zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i podążał spokojnie pasem zieleni w stronę Krakowa. Po kolejnych 30 minutach zadzwoniłyśmy znowu, zwracając uwagę, że takie zwierzę stanowi również zagrożenie w ruchu. Niejeden kierowca, nawet ten, któremu dobro kota jest obojętne, odruchowo starałby się odbić w bok, widząc coś na jezdni. Niestety służb ani widu, ani słychu. Parę razy musiałyśmy nawracać żeby stałe mieć kocura pod obserwacją. Po prawie dwóch godzinach od naszego pierwszego telefonu, zwierzak postanowił wziąć sprawy w swoje łapy i nagle – ruszył przez jezdnię. Na szczęście bezpiecznie dotarł na pobocze.
Przejechałyśmy więc górą, chcąc wjechać na drogę, na której mogłybyśmy mu wyjść na spotkanie. Kocur tymczasem już minął metalową barierkę i ruszył w stronę najbliższych pól, w przeciwnym kierunku do autostrady. Usiłowałyśmy go złapać, jednak kocur ewidentnie był dziki i nie było szans go zgarnąć. Czmychnął w pola. Poczekałyśmy jeszcze chwilkę, czy bohater naszej opowieści na pewno nie planuje zawrócić na S7, jednak chyba na szczęście już nie miał na to ochoty. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ta przygoda czegoś go nauczy.
Co do służb… Chcemy wierzyć, że naprawdę nie dali rady szybciej przyjechać, a nie było to celowe zignorowanie zgłoszenia bo „to tylko kot”.