Z pamiętnika inspektora relacjonują Joanna i Adam

Wczorajszego poranka wpłynęła do nas interwencja, którą zdecydowanie od początku uznaliśmy za priorytetową.
Zdjęcie, które otrzymaliśmy, przedstawiało małego kociaka z paskudnymi ranami na oczach – jak nic koci katar i to bardzo mocno zaawansowany. Zgłoszenie mówiło o posesji, na której miało znajdować się kilka, bądź kilkanaście chorych kotów, żyjących wśród śmieci.
Zdarza się, że zgłaszane do nas interwencje są bezzasadne i nie mają pokrycia w rzeczywistości – tu jednak od początku nie mieliśmy wątpliwości, że wezwanie nas na miejsce było zasadne.
Rzeczywiście, wokół posesji panował ogromny nieporządek, wszędzie walały się elementy złomu oraz śmieci. Gdzie nie spojrzeć, widać było biegające koty. Zauważyliśmy kilka dorosłych, jednak maluchy (w różnym wieku) przeważały.
Od razu zauważyliśmy, że kocięta mają zaawansowany koci katar. Dodatkowo miejsce, na którym się znajdowały, stanowiło zagrożenia dla ich bezpieczeństwa – wokół walało się mnóstwo ostrych przedmiotów.
Postanowiliśmy zadzwonić do gminy, żeby dopytać czy sytuacja, która ma miejsce wokół tej posesji jest im znana i czy zrobili cokolwiek, żeby pomóc jej mieszkańcom.
Oczywiście, jak to niestety często bywa, już na początku rozmowy napotkaliśmy na opór.
Pani z urzędu zaczęła wytaczać całą batalię kontrargumentów do zgłaszanych przez nas uwag, co do stanu posesji należącej do gminy. Najważniejszy oczywiście problem stanowiły pieniądze. No i kto się zajmie tymi kocimi maluchami. Bo z założenia, gmina nie.
Pani zapytała również, na jakiej podstawie my jako nie-lekarze oceniamy stan zdrowia kotów. Odpowiedzieliśmy, że w tym wypadku, naprawdę nie trzeba być lekarzem weterynarii, żeby gołym okiem zauważyć powagę sytuacji, w jakiej znalazły się te biedne zwierzaki. W kontrze usłyszeliśmy od pani że: nie mają schroniska dla kotów, nie mają teraz czasu, nie ma lekarza na miejscu, muszą mieć wszystkie dokumenty zgromadzone, właściwie nie wiedzą kim my jesteśmy, no i potrzeba czasu, żeby taką interwencję zrealizować. 🙄
Wiedzieliśmy już, że nie możemy liczyć na gminę w kwestii odbioru zwierząt.🤷🏻‍♀️
A ich stan zdrowia, zdecydowanie nie pozwalał na oczekiwanie na działanie ze strony urzędników.
Rzeczona pani wprawdzie zadeklarowała, że rozezna się w temacie i do nas oddzwoni, ale to nie pierwsza tego typu interwencja, podczas której mieliśmy do czynienia z gminą i wiemy niestety, jaką koniec końców uzyskalibyśmy odpowiedź.
Uważamy za naprawdę skandaliczne, że wiele gmin mając pieniądze i obowiązek zajmowania się kotami na ich terenie, niewiele robi sobie z tego obowiązku i najczęściej potrzebujące koty nie otrzymują jakiejkolwiek pomocy.
Tymczasem, w trakcie naszych mało owocnych rozmów z urzędem, minął nas rower z przyczepką załadowaną złomem. Kilka kociaków wybiegło z posesji i ruszyło pędem za panem na rowerze. Uznaliśmy, że może to być ich właściciel bo niestety, do tej pory nie udało nam się go zlokalizować. Przezornie pojechaliśmy za panem, który zatrzymał się kilka posesji dalej. To był strzał w dziesiątkę, nasze podejrzenia się potwierdziły. Pan mieszkał w interesującym nas domu, jednak poinformował nas, że koty należą do żony. Powiedział też, że zdają sobie sprawę z tego, że są chore, ale nie wiedzieli co mogą zrobić w tej kwestii.
Przyznał się również, że miał kilka dni temu interwencję z gminy, podczas której został zobowiązany do uprzątnięcia terenu wokół domu ze stosu śmieci i złomu.
Na początku rozmowa była bardzo ciężka, bo pan odmówił wpuszczenia nas na posesję, jednak po chwili zrozumiał, że chcemy pomóc. Zadecydował, że odda nam te koty, które są chore.
Powiedział nam też, że przeczuwał, że „będzie z tego chryja, bo od jakiegoś czasu dzieci idące ze szkoły zatrzymywały się przy furtce i pytały czemu te koty takie chore”.
Teraz już spokojnie mogliśmy obejrzeć zwierzaki.
Okazało się, że w najcięższym stanie są dwa, około dwutygodniowe maluszki. Jeden z nich miał całkowicie zaklejone ropą oczy. Drugi na szczęście miał oczka otwarte, jednak również mocno zaropiałe. Zza ogrodzenia wypatrzyłam kolejnego, tym razem około dwumiesięcznego maluszka z ropą na oczach oraz drugiego, nieco starszego kocurka, także z objawami kociego kataru.
Do transporterka zabraliśmy też matkę najmłodszych kociąt.
Ze względu na to, że koty są spoza Gminy Kraków, zawieźliśmy je do prywatnej krakowskiej lecznicy. Niestety, nie dalej jak tydzień temu, z tej samej lecznicy otrzymaliśmy fakturę za leczenie naszych zwierzaków opiewającą na 18 000 zł i nie ukrywamy, że te ogromne koszty, z którymi mierzymy się każdego dnia i olbrzymia liczba zwierząt pod naszą opieką, powoli zaczyna nas przytłaczać. Oczywistym jest jednak, że nie zostawimy zwierzęcia w potrzebie, na pastwę losu.
Dlatego bardzo prosimy 🙏🏼 o wsparcie naszych działań. 🐈🐈‍⬛
Staramy się pomagać wszędzie, gdzie jest taka potrzeba, nie ograniczamy się tylko do Małopolski, jednak bez wsparcia, nie będziemy w stanie pomóc wszystkim.
Jeżeli chcecie wesprzeć nasze działania, prosimy o wpłatę na konto Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Bank BNP Paribas

83 2030 0045 1110 0000 0390 3540

numer do wpłat zagranicznych

PPABPLPKXXX 83 2030 0045 1110 0000 0390 3540.