Z cyklu z pamiętnika inspektora relacjonują Adam i Małgosia.

Zastanawiam się jak to było. Cisza jesiennego wieczoru i nagły skowyt psa?
Chwilę wcześniej – wrzask pijanego w sztok człowieka?
Wrzask miał uspokoić szczekającego psa.
Nie udało się, więc pijany człowiek chwycił w rękę pierwsze lepsze narzędzie – trafiło na trzykilogramowy młotek z tłumikiem drgań, skonstruowany tak, żeby można nim było solidnie przywalić a jednocześnie żeby ręka tego prawie nie odczuła.
Znakomita rzecz do uspokajania rozszczekanych psów.
A TEMU psu się w końcu należało – jak śmiał szczekać, kiedy jego ukochany pan spał snem alkoholowym! Panu po popijawie sen się przecież należy, a pies, któremu się dobrze przywali młotkiem jest z całą pewnością mniej awanturujący się. No i taki pies zapamięta, że ma być cicho, gdy pan nurza się w wódczanych odmętach.
Kundla nie udało się zabić, z podkulonym ogonem dokuśtykał do stodoły, w której miał swoją dziadowską budę – na zbudowanie porządnej nie było wszak czasu; wiadomo – trzeba się urżnąć a potem porządnie wyspać przed następnym urżnięciem, a po urżnięciu nie ma się już ani siły ani czasu.
Zresztą – to tylko pies. Wiejski pies, wzięty jako szczeniak, dzisiaj półtoraroczny mniej więcej. Przypięty, oczywiście, łańcuchem – żeby mu się hasać po wsi nie zachciało.
Kiedy dostajemy fotografie zakrwawionego psa postanawiamy jechać natychmiast – choć nie wiemy, czy będziemy potrzebni, bo wszystko działo się półtora tygodnia temu i wtedy była tam podobno policja. Tylko dlaczego pies skatowany młotkiem przez właściciela nadal jest u swojego oprawcy..? Jeszcze wczoraj był widziany upięty na tym samym łańcuchu, który w październiku uniemożliwił mu ucieczkę przed katem.
Miejscowa policja (z którą do tej pory mieliśmy dobre doświadczenia!) wezwana na interwencję stwierdziła, że pan psa jest grzeczny, a samego psa obejrzeć się nie da, bo ciemno, pies zresztą schowany w stodole i tylko warczenie słychać, więc żyje – i na tym zakończono interwencję.
Naprawdę – policjanci wezwani do katowanego psa nie raczyli nawet zwierzaka obejrzeć.
Szkoda gadać.
Na zdjęciach, które dostaliśmy widać potężny kawał zlepionej krwią sierści na łopatce i ranę tylnej łapy.
Jadąc na miejsce obawiamy się, że pies po takim doświadczeniu nie pozwoli się dotknąć ani obejrzeć, ale kilka ciepłych słów i garstka smaczków i śliczne maleństwo daje się pogłaskać i z lubością się temu głaskaniu poddaje. Pod palcami wyczuwamy solidne zgrubienie w miejscu, gdzie półtora tygodnia wcześniej była zakrwawiona sierść, na lewym udku nadal krwawa rana, a pies tej łapy nie używa – widać, że ciągle boli.
Piesek jest też chudziutki – przez kilka dni po pobiciu podobno w ogóle nie jadła.
Wzywamy policję. Po wymianie kilku zdań mamy poważnie podejrzenie, że chyba trafiliśmy na ten sam patrol, który był tu półtora tygodnia wcześniej.
No chyba że dobrze działających do tej pory policjantów ze znanego nam komisariatu szlag trafił i zastąpili ich panowie Niechcieje i Niewidze. „Ja tutaj nie widzę, żeby psu coś było, a ta rana to jest już zagojona”…
Tłumaczymy panom, co się stało, że będziemy interwencyjnie odbierali psa w ich asyście, że tutaj oto leży młotek, którym pobito psa i prosimy o jego zabezpieczenie. Panowie wysłuchują, spisują, odnotowują, ale… młotka zabezpieczać nie będą, na psach się nie znają (nie są lekarzami przecież!), a do komendanta to sobie możemy dzwonić (zaiste, na komisariat dodzwonić się nie sposób).
Prosimy więc, żeby porozmawiali z właścicielem psa – objawił się znienacka i na chwilę w oknie.
Cóż, kiedy jednak policjanci wchodzą do domu okazuje się, że… pan opuścił dom oknem z drugiej strony budynku i teraz wesoło maszeruje sobie ulicą nieopodal.
Ostatecznie udaje się zmobilizować funkcjonariuszy do uruchomienia radiowozu i po chwili właściciel psa ląduje z powrotem na posesji. Zostaje też wreszcie wezwany technik policyjny, czekamy więc na jego przyjazd, żeby obejrzał psa, którego już mamy w samochodzie.
Prosimy jeszcze policjantów o pomoc w uzyskaniu podpisu pod zrzeczeniem się praw własności Niusi i tutaj panowie bardzo nam pomagają, za co serdecznie dziękujemy – suczka nie będzie musiała czekać na koniec sprawy karnej, będziemy mogli szukać jej nowego domu.
Sunia miała szczęście, że przeżyła – to malutki piesek, niecałe 10 kg wagi – a obrywała trzykilogramowym młotem. Przez ostatnie półtora tygodnia musiała bardzo cierpieć – już wiemy, że ma złamaną łapkę. Jeszcze nie znamy jej pozostałych obrażeń, ale już jest pod opieką schroniskowych lekarzy.
No i nie wiemy, czy nauczyła się, że nie wolno niepokoić szczekaniem swojego urżniętego w sztok pana.
Na szczęście już byłego.