Z pamiętnika inspektora relacjonują Adam i Filip.

Z pamiętnika inspektora relacjonują Adam i Filip.

Zapłakana deszczem jest ta nasza wyprawa – to zapewne płanetnicy chcą nam uprzykrzyć życie, a przynajmniej trasę do odległej, kieleckiej wioski. A jedziemy, bo ktoś tam wypatrzył starego i skrajnie zaniedbanego psa zamkniętego w kojcu i biegającego po nim z miską w pysku w daremnej próbie zwrócenia na siebie uwagi opiekunów.
Opiekunowie okazali się odporni na te występy, ale ktoś jednak zauważył psa i jego kiepski los i zadzwonił do nas. Mimo deszczu i szykan docieramy na miejsce – oto posesja, dom z dumną tabliczką głoszącą, że mieszka tu sołtys, w głębi kojec, a w nim pies – cały w dredach, dziwnie trzęsący przechyloną głową.

Razem z właścicielem podchodzimy do kojca.
W kojcu długowłosy owczarek niemiecki, buda i paleta, jakieś miski…
Psisko jak na zawołanie bierze jedną z nich i pokazuje jak fajnie nosi ją w pysku, podchodzi do furtki kojca i wychyla mordę jakby napraszał się o głaskanie. Byłaby niemal sielanka, gdyby nie małe ale, albo kilka małych ale, albo nawet parę całkiem dużych ale.

Ale pies ma cały czas przechyloną głowę, potrząsa nią i trzepie uszami – przypuszczalnie ma potężny problem z uszami.

Ale pies – od szyi do ogona cały jest w dredach, kołtunach z mokrej sierści, brudu kup i nie wiadomo czego jeszcze. Na szyi – kolczatka, szczęśliwie kolcami na zewnątrz – pies podobno bowiem chadza na spacery.

Ale z kojca – stojącego wszak na otwartej przestrzeni – obrzydliwie śmierdzi: śmierdzi pies i jego kupy, których ilość jest doprawdy imponująca. Właściciel twierdzi, że sprząta, a te złoża guana to kwestia deszczu i powinniśmy to zrozumieć.
Taaa, rozumiemy – to znów ci płanetnicy, to oni z porządnego kojca zrobili sobie toaletę!
Że też rady na nich nie ma – nie dość, że deszczem utrudniają życie to jeszcze psu brudzą przy budzie… Kto wie, czy to nie oni oblepili psa dredami dla rozrywki, paskudniki jedne.
Pies podobno jest syna, ale syn od czterech lat za granicą. Na lekarza dla psa nie ma czasu ani pieniędzy, Chęci zapewne też nie ma.

Psa zostawić tu nie możemy, nie wierzymy, że ktoś tutaj będzie chciał mu pomóc. Dramatyczny stan psa nie pojawił się znienacka, to musiało trwać naprawdę długo- i skoro do tej pory nikt się nad nim nie ulitował – to nie mamy podstaw do uwierzenia, że coś się w tej kwestii nagle zmieni. Właściciel twierdzi, że posprząta kojec i wezwie weterynarza. Kwadrans temu mówił, że nie ma na to czasu ani pieniędzy.
Furtka prowadząca do kojca jest właściwie wrośnięta w ziemię, nie była otwierana od bardzo dawna.
Nosi też ślady jedzenia wrzucanego najwyraźniej wprost przez pręty. To też pewnie robota płanetników, na świętokrzyskich wsiach bytują wyjątkowo złośliwe egzemplarze. A właściciel zresztą wyraźnie psa się boi. Tego samego psa, z którym wychodził na spacery przez wrośnięte w glebę drzwi.

Mamy przykre podejrzenie, że wiejski weterynarz wezwany do starego, chorego, zarośniętego brudem i śmierdzącego dramatycznie zwierzaka, którego boi się właściciel – rozwiąże psi problem w sposób ostateczny – eutanazją.
Przedstawiamy wiec panu prostą alternatywę – zrzeczenie się praw własności do Rocky’ego albo jego odbiór interwencyjny w asyście policji.
Dowiadujemy się ze jesteśmy służbistami, ale Rocky jedzie z nami w kilkugodzinną podróż do lecznicy.

A białe auto KTOZ zmieniło się w Białą Lokomotywę i suniemy nią przez lasy i pola, płanetnicy dawno zostali w tyle, a Rocky na pace pochrapuje i nuci przez sen: „Do życia znowu nieś mnie nieś – Biała Lokomotywo”. ..

Gdy już na miejscu otwieramy tylne drzwiczki auta usiłuje nas powalić fala smrodu, a – zaprawdę powiadam Wam – nie jesteśmy na psie aromaty szczególnie wrażliwi. W holu lecznicy dopiero widać w całej krasie wisiory z dredów uświnionych kałem i błotem. Pies kręci się niepewnie i sprawia wrażenie totalnie oszołomionego i trochę wkurzonego; ale kiedy pojawiają się smaczki okazuje się, że nieokrzesana bestia potrafi grzecznie usiąść i delikatnie wziąć smakołyk z ręki.
Bardzo niefajnie robi się dopiero przy próbach dotknięcia jego uszu albo brzucha – musi go tam bardzo boleć, bo reaguje taką agresją, że lekarki z pierwszej lecznicy odmawiają współpracy i musimy zawieźć go gdzie indziej. Lekarze ustalają, że oględziny zostaną przeprowadzone w sedacji.

Zostawiamy tam wiec psa, ale przed wyjazdem zabieramy go jeszcze na pole, żeby mógł załatwić swoje naglące psie potrzeby. I niespodzianka – pies przypomina sobie, jak to jest chodzić na smyczy, nie przeraża go miasto i jego straszliwe odgłosy.
Mało tego – ten zabrany z kojca nieszczęśnik rozumie, że wyszedł po to, żeby na trawie zrobić to, co trzeba. Zanim trafił do wiejskiego kojca musiał mieć jakieś zwyczajne, fajne psie życie – i chyba zaczął je sobie przypominać.
Psi nędzarz pomimo totalnego upokorzenia i upodlenia zachował godność, na tyle na ile mógł.
Jest fajnym psem.

Mamy już wyniki badań i pierwsze podjęte decyzje: pies ma potworny stan zapalny obojga uszu, ropa wręcz się z nich lała, do tego – ma przepuklinę która powodowała u niego dużą bolesność, przy okazji jest też wnętrem. Decyzję o operacji trzeba było podjąć możliwie szybko i taką decyzję już podjęliśmy. Czeka nas jeszcze prawdopodobnie długotrwałe leczenie uszu i zadbanie o tylne łapy – standardowy problem owczarków.

Wszystkie te działania: hospitalizacja, badania, operacja generują jednak ogromne koszty – sama operacja będzie nas kosztowała 3 000 zł. Badania i hospitalizacja to ok 4 000 zł.

Prosimy Was bardzo o wsparcie – każda złotówka się liczy!!

Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami

Bank BNP Paribas

83 2030 0045 1110 0000 0390 3540