Czasem w naszej pracy zdarza się i tak, że interwencja sama się do nas zgłasza.
Tego dnia dostaliśmy długą listę interwencji na Podhalu. Czas gonił. Jednak ledwie wyruszyliśmy z Floriańskiej, na jednej z przecznic zauważyliśmy bardzo dziwne stworzonko, nieco przypominające łasicę. Wygląd zwierzęcia mocno nas zaniepokoił – jego futerko wydawało się oblane jakąś niezidentyfikowaną substancją. Widać było, że praktycznie nie widzi na obydwoje oczu, również sklejonych ową dziwną mazią.
Tymczasem stworzonko wyszło na sam środek jezdni.
Filip gwałtownie zahamował…
Niestety – zwierzątko nie chciało dać się złapać i czym prędzej czmychnęło w stronę pobliskiej bramy. Udało nam się dostać na podwórko tej posesji, jednak – pomimo prób – nie było możliwości złapania sprytnego zwierzaka, który szybciutko ukrył się w piwnicy. Nie pozostało nam nic innego, jak rozstawić klatkę łapkę i poprosić Pana z hotelu, znajdującego się na tej posesji, o sprawdzanie co jakiś czas, czy nasze zwierzątko do niej weszło.
Na ten moment, więcej zdziałać już nie mogliśmy więc, zgodnie z wcześniejszym planem, ruszyliśmy na Podhale. Po kilku godzinach otrzymaliśmy telefon – „Przynęta zadziałała, zwierzak siedzi w klatce. Przyjeżdżajcie!”
Poprosiliśmy kolegów po fachu, żeby odebrali malucha i szybko do lecznicy!
Bohater naszej historii okazał się być kuną. A tym, co tak fatalnie uszkodziło mu futerko, świerzb lub grzybica. Kuna oczywiście nadal przebywa pod opieką najlepszych specjalistów w lecznicy.